Bajki kazimierskie

Podczas projektu „Zaczarowany bajek świat” odbył się konkurs na napisanie bajki kazimierskiej.

Na konkurs wpłynęło 18 prac.

Po zapoznaniu się z pracami uczestników konkursu, jury konkursu w składzie:

Joanna Janisz – przedstawiciel rodziców
Monika Januszek-Surdacka – Dom Kuncewiczów oddział Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym
Karolina Oleksiewicz – Dom Kuncewiczów oddział Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym

postanowiło nagrodzić następujące teksty:

JAK SMOK WAWELSKI PRZEPROWADZIŁ SIĘ DO KAZIMIERZA DOLNEGO autor Kajetan Dreshaj za patriotyzm lokalny i sprowadzenie smoka z Krakowa do Kazimierza

STRASZNA HISTORIA autorzy Władek Rosłoniec, Nikodem Kubiś za humor i smak, z prośbą o informacje kto teraz finansuje zakup krówek

KOGUCIK NA STATKU autor Mikołaj Jasik za pomysł, z nadzieją, że podzieli się z jury magicznymi farbami

MIŁOŚĆ KOGUCIKA KAZIKA autor Michał Szlendak za humorystyczne podejście do tematu i pomysłową narrację

W POSZUKIWANIU SZCZĘŚCIA  autor Dawid Paciejewski za trafne wykorzystanie schematu baśni i samodzielność

CUD KAZIMIERSKI autorka Malwina Kurek za inwencję oraz samodzielność a także odwołanie do motywu malarskiego

ABI autor Maja Rejmak za samodzielność i wrażliwość nie tylko literacką

ZACZAROWANY BAJEK ŚWIAT autor Stanisław Śniechórski-Janik za bogactwo wykorzystanych wątków kazimierskich, oryginalnego bohatera (rzeka Grodarz), wątek edukacyjno-ekologiczny oraz wzorową współpracę z mamą

 

Pani Joanna Janisz – animator kultury, polonistka, mama naszego ucznia, z okazji Szkolnego Festiwalu Książki „Zaczarowany bajek świat” napisała baśń kazimierską „O zatopionym miasteczku, kazimierskiej studni i białych mieczykach”, którą zaprezentowała uczniom klasy szóstej.

 

Poniżej prezentujemy nagrodzone utwory:

 

Jak Smok Wawelski przeprowadził się do Kazimierza Dolnego

Za górami, za lasami na południu Polski w Krakowie żył sobie mały smoczek wawelski. Miał na imię Milo. Mieszkał z mamą i tatą w jaskini koło Zamku Królewskiego. Milo bardzo lubił podróżować i czytać książki. Na jedenaste urodziny dostał od taty świeżego baranka, a od mamy album z najciekawszymi miejscami w Polsce. Kiedy Milo zobaczył fotografię małego miasteczka nad Wisłą powiedział:

– Mamo, tato chcę pojechać tam na wycieczkę. Rodzice bardzo kochali swojego synka i postanowili spełnić jego urodzinowe życzenie.

– Pakuj się, wyjeżdżamy w podróż – powiedział tata.

– Hurraa! – Milo zaryczał głośno ze szczęścia.

Szczęśliwy, spakował się szybciutko, wziął wszystko, to co potrzebne: szczoteczkę do zębów, książkę i skarpetki na zmianę. Państwo Smoczyńscy z małym smoczkiem wyruszyli w stronę Wisły. Dobrze wiedzieli, że aby iść do Kazimierza Dolnego trzeba iść w górę rzeki. Zapowiadała się wspaniała wycieczka, pełna ciekawych przygód. Smoczek gonił małe jaszczurki, pluskał się w wodzie i łapał rybki przez cały dzień. Pogoda była piękna. Rozpalili ognisko, żeby upiec bakłażany. Tata złowił trzy sumy i wrzucił je na ruszt. Wszyscy ze smakiem zjedli kolację. Zatrzymali się w małej jaskini koło Sandomierza. Do Kazimierza była połowa drogi. Rano wstali bardzo wypoczęci i szczęśliwi. Zjedli śniadanie i od razu wyruszyli w dalszą podróż.

Do miasteczka dotarli pod wieczór. Był przepiękny zachód słońca, rodzina Smoczyńskich natychmiast postanowiła wejść na górę Trzech Krzyży, aby móc podziwiać wieczorne widoki. Milo zaniemówił.

– Mamo, tato tak bardzo chciałbym tu zamieszkać, tu jest tak pięknie, mógłbym chodzić do szkoły na rynku, jeść codziennie kazimierskie, maślane koguty no i mielibyśmy bliżej do Warszawy, moglibyśmy często odwiedzać Syrenkę warszawską. Tata zamyślił się na chwilę, popatrzył z uśmiechem na mamę i rzekł.

– Co ty na to Lauro?

– Myślę, że to bardzo dobry pomysł Teodorze – odparła mama.

– Zatem zostajemy, zamieszkamy w wąwozie korzeniowym – oznajmił tata.

– HURRRAAAAAAA! – zaryczał Milo.

Wszyscy w dobrych nastrojach zeszli na rynek. Ludzie bardzo się cieszyli na ich widok, machali im, serdecznie pozdrawiali, prosili o autografy. Panowało ogólne zadowolenie, że krakowski smok z rodziną postanowił zamieszkać w małym miasteczku nad Wisłą.

Zapraszam na lody, słyszałem, że na Sadowej są najlepsze. Musimy to jakoś uczcić – oznajmił tata.

Kajetan Dreshaj klasa V b

 

 

Straszna historia o potworze z Wisły

Dawno, dawno temu… No może nie aż tak dawno…W pewnej kazimierskiej krainie płynęła rzeka, którą zwali Wisłą. Łączyła ona dwa brzegi: Kazimierza Dolnego i Janowca. Piękna to była rzeka. Malowano ją na obrazach, pisano o niej wiersze. Wśród mieszkańców wzbudzała jednak grozę. Ludzie powiadali, że na dnie rzeki żył Janusz Wąsaty. Był to potwór wielkości wieżowca, z długim ogonem i z wąsami jak u suma. Legendy głosiły, że to za jego sprawką ginęli wędkarze, nurkowie i turyści. I tak było, aż znaleźli się dwaj śmiałkowie…

Władek i Nikodem spotkali się nad brzegiem Wisły, aby uknuć plan na zniszczenie Janusza Wąsatego.

– Nikodem, co lubisz jeść? – zapytał Władek

– Krówki ciągutki kazimierskie!!! – odparł Nikodem.

– Może Janusz Wąsaty będzie wolał krówki od ludzi? – zaproponował Władek.

I tak przyjaciele zebrali wszystkie krówki, z całego miasteczka i położyli je na jednej z wysp. Rano żadnej krówki nie było. Od tamtej pory przestali ginąć ludzie. Kazimierskie krówki tak posmakowały Januszowi, że dwa razy w miesiącu dostawał wyspę zapełnioną krówkami.

Tak zakończyły się problemy w Kazimierzu Dolnym. Władek i Nikodem zostali uznani za najbardziej pomysłowych bohaterów w okolicy. O potworze słuch zaginął, a wyspę, na której gromadzono cukierki, do dziś nazywają „Krowią wyspą”.

Władek Rosłoniec i Nikodem Kubiś, klasa V a

 

 

Kogucik na statku

Był sobie kogucik, który marzył o własnym statku, ale wiedział, że ma zbyt mało pieniędzy.

Smutny poszedł do domu pomóc mamie, ale idąc przez rynek zobaczył
Tito-psa Kazimierskiego. Zwierzak zapytał:

– Gdzie idziesz koguciku?

– Idę do domu pomóc mamie – powiedział.

– Tito, a jakie jest twoje marzenie?

– Moim marzeniem jest mieć samochód Tito-busa.

– A twoje koguciku? – zapytał pies.

– Moim marzeniem jest mieć własny statek.

Kogucik poszedł do domu, opowiedział mamie o swoim marzeniu, a ona podarowała mu magiczne farby, które dostała od cyganki. Farby te były magiczne i miały sprawiać cuda. Trzeba nimi namalować coś, o czym się marzy. Kogucik prawie całą noc malował farbami swój wymarzony statek. Był on niezwykły, miał pióra, skrzydła i dziób, a jego paliwem był sok pomarańczowy. Gdy kogucik obudził się rano, pobiegł szybko nad Wisłę i tam zobaczył swój piękny statek. Szczęśliwy szybko udał się do swojego kolegi Tito, by mu się pochwalić i opowiedzieć wszystko, co się wydarzyło.

Kogucik postanowił podarować magiczne farby swojemu koledze, żeby i on mógł namalować sobie wymarzonego Tito-busa.

Od tej pory Kogucik całe dnie spędzał na statku, pływając po Wiśle. Był bardzo szczęśliwy, że spełniło się jego marzenie.

Kogucik i Tito żyli długo i szczęśliwie.

Mikołaj Jasik, klasa V a

 

 

Miłość kogucika Kazika

Dawno, dawno temu w małym miasteczku nad Wisłą żył sobie Kazio.

Był małym kogucikiem, mieszkającym w jednej z kamienic znajdujących się przy rynku.

Kogucik miał jedną wielką pasję – oprowadzał turystów po swoim ukochanym miasteczku. Żył cały czas w oczekiwaniu, aż spotka swoją wielką miłość z dawnych lat, która odjechała ze swoimi gospodarzami daleko od niego.

Pewnego dnia Kazik przechodził ulicą obok kościoła św. Anny.

Wnet z daleka, chyba z zamku, gdzie mieszkała kiedyś jego ukochana Kazimiera –pani kurka, usłyszał ciche wołanie o pomoc.

Pobiegł w stronę Fary, w stronę zamku króla Kazimierza. Wołanie stawało się coraz głośniejsze.

Przy baszcie już był pewien tego głosu. Tak, to Kazia! jego wybranka serca. Niestety baszty pilnowały cyganki, które na każdego śmiałka rzucały czar i zamieniały w żaby.

– Co tu zrobić – myślał Kazik. Wtem wpadł na pomysł. Poszedł do synagogi, poprosił tamtejszych Żydów o pomoc.

Poszli za nim, zagadali cyganki, a on wślizgnął się na basztę do komnaty.

– Jest! – wykrzyknął.

Na krześle przy oknie siedziała ona, ta jedyna. Szybko podleciał do niej, pocałował, wziął sznurek i razem wyszli.

Zaniósł ją do swojej kamiennicy Przybyłów. Tam po chwili rozmowy dowiedział się, że rodzice kurki Kazimiery nie chcieli, aby się spotykała z nim, roznieśli plotkę, że wyjeżdżają, a ją zamknęli w komnacie.

Od tej pory Kazik nie opuszczał swojej Kazimiery. Żyli długo i szczęśliwie.

Michał Szlendak, klasa V a

 

 

W poszukiwaniu szczęścia

Był piękny zimowy wieczór. W oddali było słychać dzwony dobiegające z Fary, kiedy ścieżką obok baszty szła młoda, jasnowłosa Żydówka o imieniu Esterka. Była bardzo samotna i miała przy sobie tylko jednego przyjaciela – psa Tofika, rozumiał ją doskonale. Tofik wymyślił, że znajdzie jej kandydata na męża. Postanowił udać się w poszukiwanie opuszczając dziewczynę. Zrozpaczona Esterka w poszukiwaniu psa wybiegła z domu do Kazimierza Dolnego na rynek. Zapytała kupców żydowskich:
– Przepraszam, czy widzieli panowie małego, czarnego kundelka!
– Witaj dziewczę! Tak widzieliśmy, jak biegł w stronę zamku.
Esterka udała się na wzgórze pięknego białego zamczyska. Wrota otworzył jej sam król Kazimierz, który zauroczył się wizerunkiem młodej damy i rzekł:

– Witaj piękna damo, w czym mogę Ci służyć?
– Jaaa szukam swego psa.
– Jest u mnie, służące go nakarmiły, bo był głodny.

– Zapraszam na gorącą czekoladę i pysznego koguta.
– Bardzo chętnie odpowiedziała Esterka.

Po dłuższej rozmowie król zakochał się w Esterce, a po kilku miesiącach odbyło się wesele. Zamieszkali na zamku i żyli długo i szczęśliwie.

Dawid Paciejewski, klasa V a

 

 

Cud Kazimierski

Za górami, za lasami było sobie małe miasteczko, które nazywało się Kazimierz Dolny. Na środku rynku znajduje się studnia, która dawała wodę spragnionym mieszkańcom i ich zwierzętom. W miasteczku znajdowały się dwa kościoły i jeden klasztor. Kazimierz był otoczony wąwozami lessowymi, którymi wychodziło się na pola i łąki. Na jednej z takich łąk pasły się krowy należące do króla. Pasł je biedny chłopiec o imieniu Franek. Franek potrafił bardzo ładnie rysować, w wolnych chwilach rysował węglem po większych kamieniach, bo nie było go stać na farby. Był on sierotą i wychowywał się z babcią. W chacie, w której mieszkali, często nie było nic do jedzenia. Wszystkie dzieci się z niego śmiały, bo nie bawił się z nimi tylko coś rysował. Pewnego dnia król przechadzał się po swoich włościach i zobaczył rysunki na kamieniach. Bardzo go one zainteresowały i kazał zawołać osobę, która je narysowała. Przyprowadzono do króla przestraszonego Franka. Bał on się, że król go zwolni z wykonywanych obowiązków. Ku jego zdziwieniu król zaproponował mu namalowanie portretu jego i jego żony. Franek bardzo się ucieszył i z wielką radością się zgodził. Król zabrał go do zamku, w którym namalował najpiękniejszy portret rodziny królewskiej. Wszyscy byli zachwyceni jego obrazem. Król postanowił, że Franek zostanie nadwornym malarzem. Malował on portrety i pejzaże pięknego krajobrazu kazimierskiego i jego okolic. Wieść o jego umiejętnościach rozniosła się po całym świecie. Do Kazimierza przybywali ludzie, którzy kupowali jego obrazy. Mógł on też zapewnić babci dostatnie i spokojne życie. Pewnego dnia, kiedy malował Kamienicę Celejowską zobaczył wychudzonego psa, nakarmił go, ponieważ przypominał mu jego samego z dzieciństwa. Pies został jego najlepszym przyjacielem. Franek żył długo i szczęśliwie razem ze swoim psem.

Malwina Kurek, klasa V b

 

 

Abi

Dawno, dawno temu za górami i za lasami żyła sobie Żydówka Esterka. Była to dziewczyna wesoła, która lubiła spacerować po lesie i chodzić po wąwozach kazimierskich. Zawsze sobie coś śpiewała. Mieszkała w zamku razem z rodzicami. Jej tata był królem i rządził miasteczkiem nad rzeką Wisłą. Mama Esterki lubiła robić swetry, czapki i szaliki na drutach. Wołała zawsze Esterkę, aby ją nauczyć robótek na drutach. Dziewczyna miała zawsze inne pomysły, nawet bym powiedziała, że zwariowane. Któregoś pięknego jesiennego dnia na rynku było kolorowo. Było dużo Żydów i Cyganek a pomiędzy nimi przechadzały się bezpańskie pieski. Tak jakby o czymś sobie rozmawiały, szczekały jeden przez drugiego. Esterka w tym czasie była w galerii z koleżankami, nagle wszedł jeden z piesków. Spojrzał na nią swoimi smutnymi oczami. Widziała, że musi go mieć, że będzie jej przyjacielem. Szybko pobiegła do zamku poinformować rodziców, że przegarnie psa. Król miał wątpliwości, ale po pewnym czasie zgodził się. Dali mu na imię Abi. Był kochanym pieskiem, nie odstępował dziewczynki na krok. Razem spali, jedli i razem się bawili. Pewnego dnia zerwał się straszny wiatr, nadciągnęły nad miasteczko czarne chmury. Zaczął padać deszcz, a czarne niebo przecinały błyskawice. Esterka się wystraszyła i przytuliła Abiego. Piorun trafił w zamek, zaczęła palić się komnata Esterki. Dziewczynka zaczęła płakać, wołać mamę i tatę, ale niestety jej nie słyszeli. Wtedy Abi spojrzał na Esterkę i powiedział:
– Nie płacz, poczekaj tutaj, ja zaraz kogoś przyprowadzę.

Esterka nie wierzyła, że jej pies zaczął mówić. Skuliła się i zobaczyła jak Abi szybko wybiega z komnaty. Zaczął głośno szczekać, usłyszeli go król i królowa.
– Chodźcie, pali się, tam jest Esterka!

Mama wzięła córkę na ręce, a król ugasił ogień.

I tak jak wszystkie bajki, moja też kończy się dobrze…

Abi zostaje bohaterem, prawdziwym przyjacielem.

Warto pomagać zwierzakom, bo one potrafią się odwdzięczyć.

Maja Rejmak, klasa V b

 

 

Zaczarowany bajek świat

Dawno, dawno temu… a nie… żartowałem. Było to całkiem niedawno i nie za siedmioma górami i siedmioma rzekami, a pomiędzy dwoma wzgórzami, w dolinie rzeczki Grodarz, niegdyś zwanej Stokowy. Rzeczka ta płynie wtedy, kiedy jej się chce, czyli wtedy, kiedy ma ochotę popatrzeć na to co się dzieje w miasteczku. A miasteczko, przez które czasem przepływa Grodarz to Kazimierz Dolny. Gdyby rzeczka mogła Wam opowiedzieć co widziała… Mi czasem opowiada, gdy zbieram kasztany w jej murownym korycie, tam przy przedszkolu, przecież wiecie gdzie. Kiedyś byłem na wyprawie do źródeł Grodarza, tak się poznaliśmy i od tamtej pory, kiedy wspólnie ze starszymi ode mnie znajomymi, oczyszczaliśmy koryto rzeczki, nawiązała się przyjaźń pomiędzy Grodarzem i mną.

Rozmawiamy teraz sobie czasem, gdy chodzę ulicą Nadrzeczną lub gdy biegam pod mostkami przy Rynku. Nad Grodarzem jest tych mostków kilka, jeden duży po którym jeżdżą samochody i wiele małych mostków- kładek dla ludzi, kotów czy psów. W Kazimerzu zawsze było mnóstwo psów, teraz każdy ma swojego Pana, który o niego dba. A kiedyś, dwadzieścia lat przed moim urodzeniem, w miasteczku było bardzo dużo takich wolno żyjących, należących do całego miasteczka, teraz już tak nie można, a po tamtych czasach pozostał Pomnik Psa przy kazimierskim rynku, to pies Werniks. Grodarz opowiadał mi też o psie Kwadracie, który przepływał z Janowca do Kazimierza – Wisłą wpław, musiał lubić bardzo klimat miasteczka.

A o psach znam jeszcze jedną historię dzięki mojej zaprzyjaźnionej rzece. Pewnego jesiennego ranka, kiedy to miasteczko odwiedził Król Kazimierz Wielki (proszę pamiętajcie, powtarza wciąż Grodarz, nazwa miasta jest od Kazimierza Odnowiciela, a nie Kazimierza Wielkiego, ten drugi wybudował tu według legendy zamek) miało miejsce śmieszne wydarzenie. Był wówczas wtorek czy piątek, czyli w Kazimierzu dzień targowy, Król ze swoją świtą podążał rynkiem, oglądając jesienne zbiory, a plony były obfite i nagle – plaks! – mówiłem, że w Kazimierzu zawsze było dużo psów… król wdepnął… zdenerwował się wielce, poganał sam do rzeki i pomiędzy gęsiami, kaczkarni i innym domowym drobiem, umył sobie buty. Tak poznali się Król Kazimierz i Grodarz. Mieli potem jeszcze kilka innych wspólnych przygód. Kiedyś król jechał na koniu na polowanie, koń spłoszył się jakimś hałasem (podejrzewam, że to była mała zemsta Grodarza za czyszczenie sobie w nim butów) i król skąpał się w rzece, a że było wówczas dość głęboko, wpadł po pas.

Grodarz opowiadał mi też ciekawą historię o rybaku i rybie. Podobno to tu zaczęła się legenda o złotej rybce. Siedział sobie biedny rybak, na brzegu Grodarza i łowił ryby, głodny i smutny, obok niego leżała cebula i kawałek chleba. Nasza rzeka przyjrzała się biedakowi i podsunęła mu rybkę, wkładając swój głos w jej pyszczek. – Wypuść mnie rybaku a spełnie Twoje życzenie (jedno – trzy to już wymysł tych co legendę ściągnęli) – powiedział Grodarz ustami ryby. Rybak na to – Bardzo bym chciał, żeby moja rodzina nie cierpiała głodu! I wtedy Grodarz wymyślił cebularze! Powiedział rybakowi, żeby piekli bułki z cebulą. O tamtej pory cebularze są w Kazimierzu najpopularniejsze. Wypiekano też z ciasta ryby, na cześć tego zdarzenia, starsi mieszkańcy dobrze to pamiętają, ale ryby zostały wyparte przez koguty. O kogutach Grodarz nic mi nie chciał opowiedzieć. Może jeszcze kiedyś…

Oczywiście, moja zaprzyjaźniona rzeczka lubi mówić też o sobie, właściwie mówi wciąż o sobie, tylko czasem z tych historii można wyłowić ciekawe opowiastki związane z Kazimierzem Dolnym. Zanim pojawiło się tu miasteczko (z punktu widzenia Grodarza, to wcale nie dawno) to rzeka tu królowała. Grodzarz mówi, że to on sprawił, że teraz mamy dwa wzgórza – jedno z zamkiem i basztą a drugie z klasztorem i cmentarzem. Trochę nie chcę mi się w to wierzyć. Powiem Wam po cichu, że wydaje mi się, że Grodarz ma jakiś mały kompleks względem Wisły. Ale może nie mówmy o tym.

W każdym razie, chciałem opowiedzieć Wam jedną z wielu ciekawych historii z miasteczka, którą znam dzięki mojemu zaprzyjaźnionemu strumykowi: Dawno temu, a ze sto lat, jeden Pan szedł sobie w nocy cmentarzem, i nagle zobaczył bardzo ładną dziewczynę, która szła sama. Nie wiele myśląc zapytał – A Panienka to się tak sama nie boi po nocy na cmentarzu? A ona mu na to – Bałam się jak byłam żywa! Pan tak szybko uciekał z Wietrznej Góry, że aż nogi pogubił po drodze i zakończył swoją ucieczkę w rzece. Przyznacie, że historia mrożąca krew w żyłach, takie to poczucie humoru ma nasz Grodzarz.

Swoją drogą Grodarz ma też humory, czasem jak się zdenerwuje na miasto i wzbierze swoje wody w korycie, to zalewa okoliczne piwnice, najczęściej w Urzędzie Miasta… czasem wrzuca żaby do piwnicy w tym budynku.

Niegdyś był bardziej przydatny mieszkańcom, teraz jak twierdzi już swoje dla nich zrobił. Kiedyś, przed Drugą Wojną Światową, Kazimierz zamieszkiwała w większości ludność żydowska. Teren za dużym Rynkiem w stronę rzeczki i do Jatek, no i na ulicy Lubelskiej, to tam mieszkali Żydzi. Grodarz opowiadał mi, że nie był wtedy wymurowany, a jego brzegi schodziły łagodnie, wówczas kąpały się w nim dzieci, kaczki i gęsi, a Panie prały brudne ubrania, wyobrażacie sobie to?

Rozmawiałem ostatnio z Grodarzem i muszę Wam powiedzieć, że nasza rzeczka jest coraz bardziej smutna. Turyści i mieszkańcy często używają jej koryta jako śmietnika. Wrzucają tam niepotrzebne im rzeczy, czasem aż tak że Grodarz przestaje płynąc, mimo że chciałby zajrzeć do miasteczka. Zapamiętajcie prośbę Grodarza (i pewnie każdej rzeki i lasu): „Nie traktujcie mnie jak śmietnika, byłem tu wieki przed Tobą, i zostanę tu dla Twoich dzieci i wnuków, tylko pozwól mi na to!”.

Stanisław Śniechórski-Janik, klasa 4A – wymyślił i dyktował
Anna Śniechórska-Janik – zapisała

 


Pani Joanna Janisz – animator kultury, polonistka, mama naszego ucznia, z okazji Szkolnego Festiwalu Książki „Zaczarowany bajek świat” napisała własną baśń kazimierską, którą zaprezentowała uczniom klasy szóstej.

 

BAŚŃ KAZIMIERSKA

O zatopionym miasteczku, kazimierskiej studni i białych mieczykach

W dawnych czasach, jeszcze w wieku osiemnastym, kiedy w Kazimierzu byli mieszczanie i rzemieślnicy, a zamek jeszcze pobrzmiewał echem dawnej świetności bogatego pana, wydarzyła się niesamowita historia, która na zawsze zmieniła wygląd tego miasteczka. Pewnego zimowego dnia, kiedy dzieciom śnieg i lód zaczynały się pomału przykrzyć i nawet ślizgawka na skutej lodem Wiśle nie sprawiała już takiej frajdy jak w poprzednich tygodniach, mieszkańcy Kazimierza poczuli powiew ciepłego, wiosennego wiatru. Ku ich zaskoczeniu i wbrew temu, do czego od trzech miesięcy przywykli, czyli porywów północnego boreasa, był to równie gwałtowny, ale niosący ciepło fen, w górach nazywany wiatrem halnym.  – Czy to już wiosna? Pytali się siebie nawzajem i z ciepłych nareszcie dłoni zsuwali skórzane, obszyte futrem rękawiczki. Jakby z lekką obawą ściągali również futrzane czapki, rozpinali kołnierze kożuchów. Jeszcze nie dowierzali, że upragnione ciepło z południa może nadejść na dłużej.

Mojżesz, najstarszy mieszkaniec Kazimierza, senior wielopokoleniowej rodziny żydowskiej jako jedyny miał wymalowaną na twarzy troskę. Wreszcie zawołał do siebie swoje wnuki i prawnuki, a kiedy się zgromadzili wokół niego, przykazał: „Idźcie czym prędzej nad Wisłę. Zobaczcie, czy lody się rozpuszczają i czy woda gwałtownie przybiera. Jeśli tak, to ogłoście alarm i przykażcie wszystkim naszykować statki, rozpiąć żagle na łodziach, odszukać wiosła. Może nam zagrażać ogromna, historyczna powódź!”.

Posłuszna dziatwa czym prędzej pobiegła nad brzegi ukochanej rzeki. Rzeczywiście, ich ukochany dziadziuś nie mylił się w swoich przeczuciach. Lód topniał, za to woda w rzece przybierała i osiągnęła nieznany im dotychczas poziom, groźną falą uderzając w nadrzeczny nasyp. Chłopcy i dziewczęta czym prędzej wszczęli alarm. Dzwonnica przy kościele farnym uderzyła gromkim dzwonem.

Tego samego dnia w porze wieczornej wszyscy mieszkańcy miasteczka już przeprawiali się na drugi brzeg. Zamek w Janowcu, położony nieco wyżej, nie był zagrożony powodzią. Skryci w jego murach mieszkańcy gościnnie przywitali swoich sąsiadów zza rzeki. Tymczasem na kazimierski rynek zaczęły napływać pierwsze powodziowe fale. Wkrótce woda zakryła już podcienia kamienic, również tych najbardziej zabytkowych, pod świętym Krzysztofem i pod świętym Mikołajem. Na sąsiedniej ulicy, Senatorskiej, równie cenne kamienice zakrył, wraz z wezbraną Wisłą, występujący ze swych brzegów Grodarz.

Wszyscy mieszkańcy uznali, że najcenniejszym skarbem jest ich życie, dlatego nie martwili się zbytnio ani o przechowywane jeszcze w wielu domach zimowe zapasy, będące już zresztą na wykończeniu, ani o złote monety, którym zresztą woda nie powinna zaszkodzić. Niektórzy bali się, że nie będą mieli do czego wracać, bo zatopione domy nawet po osuszeniu mogą się nie nadawać do zamieszkania, w najlepszym wypadku do kosztownego remontu. Jednak wiosenne ciepło, przebiśniegi i krokusy wokół, szybko kazały im zapomnieć o smutkach i poddać się przeczuciu, że mimo trudnościom wszystko będzie dobrze.

Tylko Jaśko, syn zamożnego kupca, nie mógł sobie znaleźć miejsca w rezydencji Firlejów. Tuż przed opuszczeniem Kazimierza zajął się opróżnianiem i pakowaniem na statek zboża z jednego ze spichlerzy należących do jego ojca. Przezorny handlarz postanowił nie tracić swojego dorobku, a także nie przepuścić okazji do utargowania paru groszy. Zadowolony był, że syn przysłużył się jego zamierzeniom. Niestety Jaśkowi zabrakło w związku z tym czasu, by zadbać o Kasieńkę, swoją ukochaną. Myślał, że przybędzie tutaj ze swoimi siostrami, ale teraz wszystkie cztery smutno kręciły głową. W całym Janowcu nikt nie widział jego Kasi!

Wreszcie nie wytrzymał i postanowił udać się do Kazimierza. Fala była tak wysoko, że nawet nie próbował brać z powrotem statku. Za radą Mojżesza przygotował sobie wypełnioną tlenem, stalową butlę i postanowił popłynąć, a w razie czego zanurkować. Bał się, że jeżeli Kasia jeszcze tam jest, to prawdopodobnie już pod wodą.

Po kilku przygodach z wiślaną falą, w wyniku których Jaśko kilkakrotnie tracił oddech, chłopak przedostał się wreszcie do miasta, w którym woda była znacznie spokojniejsza. Jak dziwnie wyglądał zalany Kazimierz! To był dopiero drugi dzień powodzi, a już domy straciły swoje kolory, a ulice przykryła delikatna warstwa zielonych glonów. Pomiędzy domami nie krążyły już białe wiślane mewy, ale przepływały równie białe, jakby baśniowe, połyskujące tęczowo mieczyki. Co tu dużo mówić – Kazimierz zawsze wygląda baśniowo, ale pod wodą było już zupełnie magicznie!

Największą niespodzianką była jednak jaśniejąca pośrodku rynku kamienna, osłonięta drewnianą altaną, duża studnia. Przecież nie było jej wcześniej – zastanawiał się Jaśko. Postanowił podpłynąć do rybek, które po pierwsze, były jedynymi żywymi istotami w tym zatopionym mieście, a po drugie, zdawały się niczemu nie dziwić i wszystko rozumieć.

– Jak to, nie słyszałeś jeszcze jej śpiewu? – Pytały się mieczyki jeden przez drugiego, wskazując na studnię. – Jedna z kazimierskich mieszczek płakała, że narzeczony odpłynął bez niej i postanowiła tutaj zostać. Uprosiła tylko falę, by ta nie zrobiła jej krzywdy. Fala w ostatniej chwili dała jej taką postać.

– Czy to nieodwracalne? – nie dowierzał Jaśko.

– O, teraz posłuchaj – znacząco uśmiechnęły się mieczyki. I Jaśko zamarł! Studnia śpiewała o nim! Studnia prosiła, żeby do niej przypłynął i w niej pozostał! Zakręciło mu się w głowie, czuł, że tlen z butli mu się kończy, a może to nadmiar wrażeń? Jak on ma do niej dołączyć? Czy także ma zmienić swoją postać?

Nawet nie zauważył, że pytał na głos, ale uśmiechnięte – tak mu się zdawało – mieczyki – radośnie przyklasnęły w drobne płetwy.

– Dołącz, dołącz do nas! Byliśmy wcześniej strażnikami, pilnującymi zamku w Kazimierzu, ale teraz zostaniemy na zawsze w podziemiach.

Jaśko zaklasnął tak jak one… I już po chwili zobaczył, że rękawy jego białej koszuli, to… rodzaj skrzydeł, wspomagających jego ruchy w wodzie.

– Możesz się dostać do studni. – Zaczął tłumaczyć mieczyk, który teraz przedstawił się Maciejem. – Jest pewne przejście. Musisz udać się w stronę Grodarza i znaleźć szczelinę w osłaniającym jego brzegi korycie. Tam, jeszcze przez chwilę, otwarte będzie tajne przejście…

Jaśkowi nie trzeba było długo tłumaczyć. Błyskawicznie znalazł się na ulicy Senatorskiej, rozejrzał się i zauważył duży uszczerbek wśród kamieni. Zanurkował w głąb, a potem w stronę Rynku… Już widział drogę.

Trzeciego dnia powodzi wody z Kazimierza opadły. Czwartego wszystko zaczęło obsychać, zielony glon posiniał, potem pobladł, wreszcie zupełnie się pokruszył niczym piasek. Jakie było zdziwienie stęsknionych za miasteczkiem mieszkańców, kiedy, powracając, na środku Rynku ujrzeli niezwykłą studnię. Natychmiast zasmakowali w jej rozkosznej wodzie!

A Jaśko? Jakie było jego spotkanie z ukochaną? Czy byli szczęśliwi? Chyba wystarczy zapewnienie Kazimierzan, że ich studnia nigdy więcej tęsknie już nie zaśpiewała, ale gdy na Rynku panuje całkowita cisza, wówczas słychać radosne chlupotanie Jaśka… Bo on również, zmieniając postać, stał się nieśmiertelny. To znaczy będzie żył dopóty, dopóki bije serce jego studni. Oby jak najdłużej!

Joanna Janisz

 

 

ilustracja: Dorota Rodzik – Szkolny Festiwal Książki 2018